"CV niepowodzeń" podbija Internet. Czy słusznie?
Studia, na które go nie przyjęto. Nagrody, którymi nigdy nie został wyróżniony. Konkursy, które przegrał. Granty naukowe, które nie zostały mu przyznane. W dobie kultury sukcesu tak silne odwrócenie schematu spotkało się z zaskoczeniem, ale i... bardzo pozytywnym odbiorem. |
Autor CV przyznaje otwarcie, że eksperyment ten zrobił, aby pokazać, że niepowodzenia to stały element naszych karier. "Większość z tego, czego się podejmuje, kończy się porażką. Ale te niepowodzenia bardzo często są niewidoczne, podczas gdy sukcesy widać wyraźnie" - pisze we wstępie do swojego dokumentu Haushofer.
Czy warto stworzyć sobie własne "CV niepowodzeń"? A może dobrym pomysłem będzie poszukiwanie z jego pomocą pracy? Komentuje Urszula Dębniak, psycholog i Senior Consultant Antal.
Dlaczego ludzie z całego świata tak bardzo zainteresowali się życiorysem niepowodzeń?
To kwestia niestandardowości i pewnej niezgodności z ogólnie utartymi schematami. W swoim życiorysie każdy z nas stara się pokazać od jak najlepszej strony. Wskazujemy swoje sukcesy, umiejętności, osiągnięcia. Chwalimy się edukacją, ścieżką zawodową, wymieniamy zdobyte certyfikaty i nagrody. A przecież nasze życie zawodowe nie składa się z samych sukcesów. Porażki i niepowodzenia są dla nas cennym źródłem informacji, uczą nas, pozwalają wyciągać wnioski i umacniają. Każdemu z nas powinęła się kiedyś noga, nie udało nam się osiągnąć założonego celu, czy wręcz odnieśliśmy sromotną porażkę. Ważne jest to, jak sobie z tym poradziliśmy i co udało nam się osiągnąć, pomimo napotykanych trudności. W obszarze rekrutacji są to bardzo cenne informacje, które mogą być znaczące w kontekście starania się o konkretną posadę - zwłaszcza pod kątem stanowisk narażonych na duży stres i odpowiedzialność, czy pozycji związanych z zarządzaniem zespołem.
Jak posługiwanie się życiorysem niepowodzeń może wpłynąć na przebieg procesu rekrutacyjnego?
Jedną z reguł wpływu społecznego opisaną przez Cialdiniego - regułę lubienia i sympatii - zakładającą, że chętniej spełnimy prośbę osoby, którą lubimy, możemy odnieść także do pierwszego wrażenia, jakie wywieramy. Zazwyczaj większą sympatią darzymy tych, którzy są do nas podobni (nie tylko fizycznie, ale też np. w kwestii poglądów, sposobu mówienia, a także przeżyć). Można się zatem pokusić o wniosek, że osoba prowadząca rekrutację spojrzy bardziej przychylnym okiem na kogoś, kto – podobnie, jak on sam – ma na koncie nie tylko sukcesy, ale też niepowodzenia. Gdy na spotkanie przychodzi osoba z życiorysem, który daje realny obraz jej ścieżki zawodowej, dochodzimy do wniosku, że jest to osoba podobna do nas, która tak, jak my napotykała przeszkody na swojej drodze, a dodatkowo nie boi się do tego przyznać. Oczywiście każdy menedżer chciałby zatrudniać najlepszych i jak najbardziej należy się swoimi sukcesami chwalić, nie zapominajmy jednak o tym, co się nam nie udało, ponieważ w pewien sposób czyni nas to bardziej ludzkimi. I to nie tylko w oczach wymagających rekruterów. Jesteśmy łaskawsi sami dla siebie, gdy wiemy, że nie tylko my popełniamy błędy. Z drugiej strony broni nas to przed nadużywaniem atrybucji zewnętrznej w ocenie swoich porażek, a co za tym idzie pozwala wyciągać wnioski i unikać powtarzalnych błędów.
Czy w swojej karierze headhuntera zdarzyło Ci się, aby kandydat zaaplikował używając takiego dokumentu?
Nie spotkałam się jeszcze z życiorysem, który traktowałby o porażkach danego kandydata. Ba, zdarza się, że w CV nie jest jasno określone, że kandydat przerwał studia przed ich ukończeniem lub pracował na ćwierć etatu, podczas gdy w życiorysie dana pozycja wygląda na regularne, pełnoetatowe zatrudnienie. Kandydaci nie lubią przyznawać się do niepowodzeń. Jeśli kiedyś otrzymam „CV porażek” bez wątpienia zainteresuje mnie jego autor lub autorka i to, czy niekonwencjonalną formę aplikacji poprzedziła głęboka autorefleksja. To ważne, żeby oprócz umiejętności odejścia od sztampowego wzoru CV wiedzieć, co spotkało nas po drodze do miejsca, w którym się teraz znajdujemy.
Przeczytaj więcej o "CV of failures" na Washington Post